Ustawa Cookie - Wykorzystujemy cookies w celu poprawnego wyświetlenia strony. Wiemy - można bez nich żyć - tylko po co?

Obiekty olimpijskie z Turynu popadają w ruinę!

Inne sporty -> Olimpizm

2014-12-01

Zdjęcia zdewastowanych obiektów olimpijskich z Aten obiegły świat. - Po igrzyskach w Turynie jest podobnie – alarmuje Paulo Bernardi, trener włoskich skoczków skoczków narciarskich.

 

Igrzyska Olimpijskie w Turynie nie odbyły się z takim rozmachem, jaki widzieliśmy choćby przy okazji Soczi, ale kwota 3,5 mld euro może robić wrażenie. Za te pieniądze m.in. opłacono pracowników, stworzono niezbędne systemy, poprowadzono nowoczesne sieci komunikacyjne i wreszcie najważniejsze – wzniesiono wspaniałe obiekty. Oczywiście plan był prosty: najpierw zbudować, a później utrzymać dzięki wynajmowaniu, organizowaniu i i mądremu gospodarowaniu. Żeby nie trzeba było dokładać. Niestety część z nich, zamiast dziś służyć atletom i tętnić życiem, stoi zapomniana i zdewastowana. Zarówno skocznie narciarskie w Pragelato, jak i areny w Cesanie – zamiast sercem włoskiego sportu – stały się pomnikami złych decyzji.

 

NIECHĘTNI DO ROZMÓW

 

Trudno było zebrać informacje na ten temat. O niszczejących skoczniach w Pragelato pojawiło się kilka tekstów we włoskich mediach, ale nie wynikało z nich nic konkretnego. Z perspektywy obserwatora jasne było tylko tyle, że ostatnie poważne zawody odbyły się na Trampolino Olimpico w sierpniu 2009 roku. Letnie Grand Prix wygrał Simon Ammann. Telefony do odpowiedzialnych za obiekty klubów nie przynosiły rezultatów. - Nie wiem, dlaczego nic ze skoczniami nie robimy – z rozbrajającą szczerością przyznała pracownica jednego z lokalnych klubów. Podała numer do prezesa, prezes nie odebrał i temat się urwał. We włoskim związku narciarskim też nie byli skłonni do rozmów. Próby kontaktu kończyły się fiaskiem.

 

PRZYKRY WIDOK"


O stanie turyńskich obiektów olimpijskich porozmawiać chciał dopiero trener włoskiej kadry skoczków Paulo Bernardi, który potwierdził najgorsze przypuszczenia.

 

- Duża skocznia jest zamknięta od około pięciu lat i, szczerze mówiąc, niewiele wskazuje na to, by cokolwiek się zmieniło. Po takim czasie nieużywania popadła ona w ruinę i trzeba dużych pieniędzy, jeśli mają się tam znów pojawić narciarze. Ale nie ma co się dziwić, skoro opuszczono je jak śmieci. Ona naprawdę wygląda dziś bardzo źle. To przykre patrzeć na arenę olimpijską, na której osiem lat temu byli kibice, emocje i blask jupiterów, a teraz bardziej przypomina pamiątkę po po minionej epoce. Moim zdaniem nic się tam nie zmieni – przypuszcza szkoleniowiec, który większą szansę reaktywacji daje obiektowi HS106. Jego zdaniem jest on w nieco lepszej sytuacji, ponieważ w Pragelato jest chęć stworzenia porządnej sekcji skoków, która być może doprowadzi do ponownego uruchomienia „dziewięćdziesiątki”. Ale musi się znaleźć trener i rzecz jasna finanse. Być może byłby to pierwszy krok do dostrzeżenia problemu także dużej skoczni?

 

Bernardi: - Dwa lata temu ludzie związani z Pragelato utworzyli komitet, którego zadaniem jest ponowne uruchomienie skoczni olimpijskich. Udało im się wskrzesić najmniejsze obiekty, które gościły od tej pory krajowe zawody dla dzieci.

 

PRZEZ BRAK TRADYCJI

 

Zdaniem włoskiego trenera głównym powodem klęski inwestycji olimpijskich jest to, że tak duża impreza została przeprowadzona w miejscu, które nie miało wcześniej żadnych tradycji. Skocznie zbudowane w małym miasteczku stały się nie bodźcem do rozwoju, ale problemem. - Ale to nie tylko Pragelato. Są jeszcze Cesana i stadion biathlonowy, który był fantastyczny oraz tor bobslejowo-saneczkowy. Te miejsca są w takim samym, albo jeszcze gorszym stanie. Okropność, ale kiedy brak jest mądrego planu na rozwój, brak jest zawodników, kadry szkoleniowej i ludzi chętnych do opieki nad obiektami, musi się to tak skończyć – przyznaje Bernardi.

 

BEZ PIENIĘDZY SIĘ NIE DA

 

Żeby utrzymać skocznie narciarskie w odpowiednim stanie, włączając w to produkcję śniegu, potrzeba rocznie ok. 200-300 tys. euro. Latem nie ma wielkich wydatków, gorzej jest zimą. Trzeba opłacić wszystkie rachunki, konserwować konstrukcję, jeździć ratrakiem, zapłacić ludziom, którzy się nią opiekują. Utrzymanie skoczni narciarskiej to droga zabawa, gdy nie organizuje się dużych imprez. Puchary Świata czy różne mistrzostwa generują zyski. A brak zawodów to brak przychodów i koło się zamyka.

 

Bernardi: - W Predazzo jest chęć i przede wszystkim skoczkowie, którzy albo trenują na miejscu, albo czasem przyjeżdżają na treningi z innych krajów. Koszt wejścia na skocznię poza sezonem to nie majątek, płaci się może 20-30 euro za dzień. Problem w tym, że o ile w latach '90 mieliśmy jeden z najlepszych kompleksów do treningu, teraz prawie wszędzie są skocznie duże i normalne, pokryte igelitem, z dobrym zapleczem. Można wybierać w miejscowościach i profilach i jechać tam, gdzie ma się najbliżej, najwygodniej. Konkurencja jest mocna. Zresztą o Predazzo też drżymy, bo gmina nie ma teraz sprecyzowanego planu walczyć o kolejne mistrzostwa i może być w związku z tym trudniej o pozyskanie pieniędzy na obiekty od sponsorów. Ale póki co nie możemy narzekać, w Trentino co roku dzieje się wiele i jakoś ta machina finansowa działa.

 

DUŻA ODPOWIEDZIALNOŚĆ

 

Coraz więcej miast rozważających organizację igrzysk zastanawia się trzy razy, zanim złoży w MKOl niezbędne dokumenty. Dziś goszczenie tak dużej imprezy sportowej przestało być opłacalne. Korzyści płynące z ugruntowania marki regionu w świadomości milionów kibiców nie wystarczają, by pokryć wydatki związane z przygotowaniem zawodów. Jedynym miastem w historii, które na olimpijskim ogniu zarobiło, była Barcelona i rok 1992, kiedy to Międzynarodowy Komitet Olimpijski po raz pierwszy w pełni wprowadził do sportu komercję.

 

Dziś igrzyska trzeba przeprowadzać mądrze, czego dobrym przykładem był Londyn. Nie stawiano wielkich obiektów, które – jak w Pragelato, Atenach, Pekinie i wielu innych – zapadną się pod ciężarem własnych problemów. Trzeba mieć pomysł na ich późniejsze wykorzystanie, albo dobrego na nie kupca. Tak właśnie poradzono sobie np. z kilkoma stadionami Euro 2008 w Austrii i Szwajcarii. Wielkie imprezy przestały być tylko źródłem dumy. Są, i pewnie już zawsze będą, powodem olbrzymiej za nie odpowiedzialności. Odpowiedzialności, której zabrakło we Włoszech.

 

Informacje zebrał Michał Chmielewski  |  @chmiielewski

Komentarze - 0

Aby od razu dodać komentarz zarejestruj/zaloguj się na naszym portalu. Ze względu na problemy z botami komentarze niezalogowanych ukazywać się będą najszybciej jak to możliwe, ale dopiero po akceptacji.

* - pola obowiązkowe



Prawa autorskie © skipol.pl