2013-03-04
Gdy kilka lat temu stawiałem pierwsze kroki na biegówkach, a raczej przewracałem się, klnąc pod nosem, nie liczyłem na to, że będę kiedyś miał miejsce w pierwszym sektorze startujących w Biegu Piastów, nie wspominając już o tym, że będę mógł przyłożyć rękę do organizacji tej cudownej imprezy.
Gdy w bodajże 2007 anonimowy w środowisku biegowym dziennikarz, czyli ja, zaczął się przewracać na nartach, to nawet on sam sobie nie wróżył żadnej przyszłości w tej branży. Ale jak dziś podkreśla prawie każdy z nas – „nałogowych biegaczy narciarskich" – gdy tylko spróbujesz biegówek, już ich nie zostawisz. One wciągają na całe życie. I tak jest też ze mną – narty biegowe, to dziś obok mojej żony, najważniejsza część życia.
Oczywiście to zasługa ludzi, których spotkałem na swojej drodze. Chodzi m.in. o kochaną Olę, która przywiozła mnie na Polanę, mojego teścia Edzia, pierwszego trenera, który jako jedyny był w stanie ze mną wytrzymać na pierwszym treningu, Michała, który wpuścił mnie na biegówkowe łamy w internecie, Beatę ze Stacji Jakuszyce za wiele rzeczy (już ona wie za co), a także wielką ekipę ze Stowarzyszenia Bieg Piastów, na czele z Komandorami za to że tolerują moje marudzenie i pozwalają mi ze sobą pracować.
W tym roku spełniło się kilka moich biegówkowych marzeń: wraz ze znakomitymi trenerami z Jakuszyc: Kubą Mrozińskim i Zbyszkiem Galikiem organizujemy obozy letnie i zimowe dla amatorów, wywalczyłem sobie miejsce w pierwszym sektorze na 10 i 26 km na 37. Biegu Piastów, no i wreszcie od kilku miesięcy jestem współpracownikiem Stowarzyszenia organizującego tą ogromną imprezę.
Ale o organizacji później, teraz o tegorocznym występie, zakończonym ogromnym niedosytem. Co prawda z jednej strony, wiedząc, że angażuję się w pomoc organizatorom, a także nasze zimowe Weekendy na Biegówkach, nie będę miał czasu, by należycie się przygotować, ale z drugiej strony liczyłem na dobre miejsca, m.in. dzięki startowi z pierwszego sektora.
Zaczęło się od 10 km w piątek. Cel: pierwsza setka, po cichu liczyłem na okolice 50 miejsca. Ale to już nie jest bieg na dotrwanie, jego poziom z roku na rok rośnie. Biegło mi się dobrze, wiedziałem, że kręcę się koło pierwszej setki. Dopiero na ostatniej prostej przykleiłem się nieco do śniegu i zabrakło mi 3 sekund, żeby wskoczyć do upragnionej setki. Gdy zobaczyłem swój czas: ponad 11 minut lepszy, niż rok wcześniej byłem zadowolony, ale 102 miejsce (na 1186) osób już mnie nie cieszyło.
Dopiero wieczorek, gdy rozmawiałem z kolegą Łukaszem z Warszawy, podsunął mi algorytm, który poprawił mi humor. W tym roku, podobnie, jak w ubiegłym wygrał Niemiec Benjamin Seifert. Łukasz zasugerował, żebym porównał procentowo swój czas do jego z ubiegłego roku i teraz. No i wyszło. W 2012 roku uzyskałem 179 procent czasu Seiferta, teraz 144 procent. To dla mnie powód do dumy.
Tak skończył się piątek. W sobotę, choć nie wpiąłem nart, przebiegłem z 15 kilometrów, pomagając mojej Oli w prowadzeniu dwujęzycznej transmisji na żywo na stronie Biegu Piastów, jak i na facebookowym profilu. Nie miałem czasu myśleć o niedzieli. Zaczęło się dopiero wieczorem. Stres, myśli, czy dam radę, czy nie za mało trenowałem, przecież w pierwszym sektorze to sami zawodnicy. Głowa była pełna różnych, niekoniecznie pozytywnych myśli.
Zacząłem wolno, nie spiesząc się, ale świetnie przygotowane przez Darka narty niosły mnie na Orle w świetnym tempie. Wbiegając na „koniczynkę" powyżej Schroniska byłem gdzieś na 70, może 80 miejscu, ciągle przyspieszając, a przecież dopiero przede mną były ostre podbiegi, które lubię najbardziej. No i stało się... Przed ostrym zakrętem w prawo, słyszę z tyłu głos niecierpliwej Czeszki, która mimo, że jest za mną 50 metrów już chce wyprzedzać, krzyczę jej, że jest ostry zakręt, ale mimo to zjeżdżam na lewo. Wpadam w koleinę, chwila nieuwagi i leżę. Zanim zdążyłem się podnieść zza zakrętu wypada większa grupka, też ich wynosi na moją stronę, jeden wpada mi na narty, drugi na kij. No i kijek, pęka jak zapałka. Całe zamieszanie trwało może trzy, może cztery minuty. Podniosłem się i pognałem na Orle z nadzieją, że tam znajdę zapasowego kija. Ale jak na złość nie było tam ani jednego narciarza. No więc spakowałem się, zszedłem z trasy i o jednym kiju pokuśtykałem na Polanę. Płakać mi się chciało cały dzień.
Dopiero w drodze powrotnej, wiele osób z końcówki peletonu chciało mi oddać swój kij, ale tylko grzecznie odmawiałem. Zeszło już ze mnie powietrze, czołówka uciekła, czułem straszną bezradność. I potem jeszcze analiza wyników z mety – była szansa na pierwszą setkę... Tylko kiedy ja się nauczę nie brać karbonowych kijów na biegi masowe. To już trzeci, który straciłem...
Szkoda, tym bardziej, że za rok na Polanie FIS Marathon Cup i nie będzie już tak łatwo o pierwszą setkę...
Tyle o moim bieganiu, teraz informacje od kuchni. Oczywiście nie wszystkie, bo nie każdy pewnie sobie tego życzy. W tym roku po raz pierwszy widziałem, jak wygląda Bieg Piastów od drugiej strony. Byłem wszędzie – w biurze, u sędziów, rozmawiałem z delegatem, ratownikami medycznymi, obstawiającymi trasę, wolontariuszami, podającymi kubki i prowadzącymi skutery. Praktycznie ze wszystkimi. Powiem Wam jedno – zanim zaczniecie narzekać, że coś jest nie tak, że coś było źle, zanim zaczniecie podniesionym tonem zwracać się do której z tych osób, pomyślcie jaki kawał roboty oni wykonują, by Wam dobrze się biegło.
Genialni ludzie! Zmęczeni, ale ciągle uśmiechnięci. Pracujący na najwyższych obrotach przez 24 godziny na dobę. Sami nie mający czasu biegać, po to, by biegać mógł ktoś, czyli My!
Ja już tak mam, że gdy widzę, jak ktoś ciężko pracuje, pracuję ciężko razem z nim. Nie inaczej było w weekend – od 5.30 rano do 18.00 codziennie, albo przy komputerze prowadząc transmisję z Polany, albo na miejscu pomagając, jak się tylko da.
Na koniec specjalne podziękowania od mojej Oli: dla Lesia za gościnę w „14" oraz dla Roberta i jego ekipy za nieocenioną pomoc przy podawaniu bieżącej sytuacji na trasie. Byliście lepsi, niż najlepszy elektroniczny pomiar czasu!
Trochę się rozpisałem, ale biegówki dają mi kopa, nakręcają, dodają chęci do życia! Dlatego wiem, że będę wracał na Bieg Piastów tak długo, jak zdrowie mi pozwoli. Choć już się boję, czy za rok, dwa, może pięć uda mi się nadal biegać i pracować w tym samym miejscu i tym samym czasie...
Tomek Hucał
Aby od razu dodać komentarz zarejestruj/zaloguj się na naszym portalu. Ze względu na problemy z botami komentarze niezalogowanych ukazywać się będą najszybciej jak to możliwe, ale dopiero po akceptacji.
* - pola obowiązkowe