2015-01-05
Przyjeżdżam na biegówki, a trasy już równe. Od zawsze chciałem sprawdzić, jak od kuchni wygląda sprawianie frajdy narciarzom. I sprawdziłem.
5:58 rano. Zgodnie z założeniem pierwsze dźwięki wydaje z siebie telefoniczny budzik, którego melodia nie tyle irytuje, co niepokoi. Zawsze. Na dworze ciemno jak w Kuusamo, mimo to zza szyby widać, że trawnik przed domem przykryła świeża warstwa śniegu. To dobry znak dla biegaczy narciarskich – na trasy w Jakuszycach wyjedzie ratrak. Tym razem ze mną na pokładzie.
Półprzytomny dopijam herbatę i dogryzam niedbale przygotowaną bułkę. Jest tak wcześnie, że w sklepie ja powiedziałem już „dzień dobry”, ale obsługiwany później mężczyzna z bujnym wąsem jeszcze „dobry wieczór”. Cóż, przedłużyło mu się – pomyślałem. O 6:45 podjeżdża Przemek – jeden z dwóch operatorów ratraków ze Stowarzyszenia Bieg Piastów. Jest punktualny. W tej robocie inaczej nie można, bo pierwsi turyści pojawią się u góry za kilkadziesiąt minut, o ile już nie drepczą w puchu zakopani po kostki. Dojechaliśmy, sprawdzamy. Nie, tym razem Polana jest pusta. Przemek jeszcze jadąc samochodem mierzy, ile nowego opadu pojawiło się przez noc. Przejeżdżając przez nieodśnieżony parking otwiera drzwi samochodu i ogląda ślad ubity przez przednie koło. Proste. - Będzie tego z dziesięć centymetrów, jest nieźle – kwituje z uśmiechem i już wie, które trasy odwiedzi mniejszym Pistenbullym 100. W garażu, do którego wchodzimy, stoi jeszcze większa „dwusetka” na nowych gąsienicach, a oprócz niej: koparka do odśnieżania parkingów, quad, skuter, zapasowe gąsienice, oznaczenia ścieżek, podium i kilkanaście innych mniej lub bardziej przydatnych sprzętów. Komandor Serafin tłumaczy, że przy tak marnej zimie używają „setki”, bo na starszych, trochę wytartych ząbkach łatwiej jest nie zniszczyć swojej pracy. Bo jedno to śnieg ubić, a drugie to nie wyciągnąć na wierzch ziemi i kamieni. Wtedy jest po wszystkim.
Silniki Diesla mało nie palą, a do tego przed użyciem trzeba je trochę rozruszać. Silnik tego, do którego za chwilę wsiądę, ma 170 koni. I mało, i dużo, ale jak ma się później okazać – do tej pracy wystarczają one z nawiązką. Mocne, oświetlające drogę halogeny pięknie uwydatniają swobodnie fruwające płatki puchu. Poranek jak poranek, zaraz będzie świt. Przemek widzi, że ziewam i mówi, że dzisiaj to i tak późno zaczynamy. Przed Biegiem Piastów czy Pucharem Świata siedzą w tych kolosach nawet i całą noc. W nocy założą ślad, trochę przymarznie i rano będzie już utrwalony. Z tym wyjeżdżaniem to w ogóle trzeba pomyśleć taktycznie. Czy lepiej wieczorem, a może rano? Jaka będzie pogoda, temperatura, wilgotność? W zależności od liczby kilometrów ratraki opuszczają garaże o siódmej – jak dziś – albo i o czwartej. Ich operatorzy o regularnym śnie raczej nie myślą.
Po konsultacji ze starszym od siebie stażem Markiem Przemek wie dokładnie, na jakie trasy wyjechać. Te, pod których spodem jest asfalt albo równy żwir, idą zimą na pierwszy ogień. Wystarczy 15 centymetrów, by dało się tam założyć ślady. Dużo gorzej sprawa ma się w przypadku odcinków leśnych, gdzie z ziemi wystają głazy, gałęzie czy korzenie. Na ich usunięcie nie zgadzają się gospodarze terenów, bo – jak mówi mój rozmówca – to obszar chroniony. Nie wolno przeszkadzać śpiącym ptaszkom, płoszyć ochoczo tańczących komarów, żabek. Takie życie. Żeby wjechać w niektóre miejsca, potrzeba metrowej pokrywy. Od dwóch sezonów takie widoki oglądają w Jakuszycach tylko na zdjęciach. Polana w tym czasie przeżywa oblężenie i to tutaj Pistenbully pokazuje najpierw, co potrafi. 7:31, pojawia się pierwszy biegacz. Późno. Potem odwiedzamy pętle zawodnicze i ruszamy Dolnym Duktem w górę, w kierunku Kopalni. Śledzi nas już dwóch narciarzy. Wkrótce dołączają kolejni.
Z tymi ludźmi na trasach to w ogóle są przygody. Już na samym początku kariery Przemka prawie doszło do tragedii. Jeszcze jako uczeń przygotowywał trasy, gdy przed maszynę wszedł jakiś człowiek. Niby na widok kolosa zszedł do rowu, ale chwilę potem znalazł się między gąsienicą a znajdującym się z tyłu frezem. To taki wałek, który kręcąc się jak szalony mieli śnieg na drobne. - Coś mnie podkusiło, by obrócić się za siebie. Gdybym tego nie zrobił, jego też by zmieliło – przyznaje kierowca. To ludzi wokół pracującego urządzenia boi się najbardziej. Nierzadko bywa, że turyści rozwagę zostawiają w domu. A tu na cwaniakowanie miejsca nie ma.
Dużo łagodniejsze w obejściu są wszystkie przeszkody naturalne. Te zresztą Przemek zdaje się znać na pamięć. Jedziemy Górnym Duktem, lawirujemy między miłośnikami rannego wysiłku, ciasnymi zakrętami, zaśnieżonymi drzewami i wystającymi jeszcze gdzieniegdzie kępami traw, a on bez stresu mówi, że za chwilę po lewej powinien być kamień. Był(em w szoku). Głaz rzecz jasna przykryty, ale nie ma to jak widać większego znaczenia. Bywając tam codziennie takie niuanse zna się na pamięć. W jednym palcu trzeba mieć też obsługę kilkudziesięciu korcących do wypróbowania przycisków. Sama gałka sterująca przedniej łyżki to jak połączenie pada do PlayStation ze skrzynią biegu w ciężarówce. Wsiadając za ster za pierwszym razem nie masz nawet pojęcia, że da się ratrakiem robić takie cuda. Precyzja, z którą zadania wykonywał Przemek, była nieprawdopodobna, a i tak wielkiego pola do manewru nie było. Jak śniegu nawali, to dopiero jest zabawa. Wierzę. Nic dziwnego, że jego ulubioną trasą jest ta, na której w każdej sekundzie trzeba zachować skupienie. Sama jazda po prostej to jak przepisywanie sto razy zdania „Nie będę obrażał kolegów w szkole” - naprawdę można usnąć. Ale zawijasy między drzewami, profilowanie zakrętów ogromną łyżką i przebijanie się przez zaspy? To lepsze od wesołego miasteczka. To zabawa dla dużych chłopców.
- Jak czasem jeździliśmy z Julianem Gozdowskim, śmiał się, że „zrobionych” operatorów mamy. Chodziło o zakładanie prosto śladu do klasyka na prostych odcinkach, co jest trudniejsze, niż wyciskanie na łukach – śmieje się kierowca, który w kabinie czuje się jak w normalnym samochodzie. Jest ogrzewanie, ładne wykończenia, do tego radio z wejściem na płyty CD. Da się żyć. Co do śladów - trudność jazdy po prostej wynika z „niespodzianek” pod śniegiem przy niewielkiej pokrywie. Maszyną nieźle trzęsie, nierówności czuć nawet w kręgosłupie. Forma ciągnięta za frezem też je czuje. Czasem to, że da się nią sterować na boki, nie wystarcza.
Po powrocie na Polanę szybko przebrałem się na narty. Móc pobiegać po tym, co (prawie) samemu się przygotowało, to atrakcyjna opcja. Przemek pojechał dalej - choć były biathlonista, rzadko ma dziś czas na trening. Dziennie praca zajmuje mu nawet kilka godzin, w zależności od ilości śniegu, który – odkąd przyjechaliśmy na Polanę – sypał bez przerwy. To, co przed momentem wyrównaliśmy, przykryła świeża warstwa. Ale to dobrze. Jutro ratrak znów wyjedzie z garażu.
Michał Chmielewski | @chmiielewski
Materiał zrealizowany dzięki Stowarzyszeniu Bieg Piastów.
PONIŻEJ PREZENTUJEMY GALERIĘ ZDJĘĆ:
Aby od razu dodać komentarz zarejestruj/zaloguj się na naszym portalu. Ze względu na problemy z botami komentarze niezalogowanych ukazywać się będą najszybciej jak to możliwe, ale dopiero po akceptacji.
* - pola obowiązkowe