2017-08-02
Przepraszam z góry za opieszałość i nieregularne pisanie mojego bloga. Jednak w tym roku ze względu na bardziej samodzielną organizację spraw treningowych i niektórych wyjazdów mam nieco mniej czasu na pisanie. Poza tym nie lubię pisać bez sensu i na siłę. Mimo to, że nie jestem humanistą, a raczej osobą lubiącą nauki ścisłe, statystyki i kalkulacje to jednak czasem wena się przydaje, albo może to za duże słowo. Raczej pomysł na napisanie artykułu. Żeby stworzyć coś co „Was” czytelników w jakiś sposób zainteresuję. Dzisiaj raczej tradycyjna forma.
Chciałem podzielić się informacjami o ostatnim okresie pracy przygotowawczej, czyli obozie we Włoszech i późniejszych startach w Blink Festivalu.
Santa Caterina – piękna mała miejscowość w Alpach włoskich otoczona wysokimi górami, lodowcami i... długimi podjazdami na rowery, czy nartorolki. Uwielbiam to malownicze miejsce. Nie dość, że widoki zapierają dech w piersiach, to jeszcze są tu świetne warunki do treningu. Na zgrupowaniu przebywaliśmy 13 dni i w zasadzie tylko raz pogoda nam nie dopisała (czyli niebo było mocniej zachmurzone, ale w treningu zupełnie to nie przeszkadzało). To dodatkowy atut obozu we Włoszech. Dzięki temu zrealizowaliśmy w stu procentach plan jaki sobie założyliśmy. W 11 dni treningowych wykonaliśmy około 50-55 h pracy, która opierała się w głównej mierze na długich tlenowych treningach. Wyjazdy na rowerach na przełęcze Stelvio, Mortirolo, Fuscagno, marszobiegi po pięknych terenach, wybiegi na rolkach pod passo Gavia oraz treningi na siłowni i sesje o wyższej intensywności na trasach w Valdidentro. Poza tym Santa Caterina położona jest na wysokości 1700 m.n.p.m., więc oprócz normalnego treningu, organizm miał dodatkowy bodziec w postaci naturalnej hipoksji. Podsumować to mogę tak, że po raz kolejny jestem w Santa Caterinie i po raz kolejny mogę wykonać tu ciężki trening, przy dobrej pogodzie, cudownych widokach i wspaniałym samopoczuciu.
Po zgrupowaniu we Włoszech tylko 2 dni luźniejszego treningu w Polsce i odlot do Norwegii na Blink Festival. O tym jak niesamowicie zorganizowana jest ta impreza, pisałem na swoim blogu w poprzednim roku i dalej to podtrzymuje. Blink to letnie święto biegów narciarskich i biathlonu. Nie tylko dla zawodników, ale przede wszystkim dla kibiców. Widowiskowa trasa w centrum miasta (z mostkami zrobionymi i wyasfaltowanymi tylko na tę okazję) daje możliwość lepszego przeżywania rywalizacji i w zasadzie bezpośredniego kontaktu z swoimi idolami sportowymi. Kibice odpłacają się za to głośnym dopingiem. To wszystko razem tworzy niesamowitą atmosferę i świetne widowisko. Dla mnie Blink Festival to przede wszystkim możliwość sprawdzenia swoich sił w okresie przygotowawczym z najlepszymi zawodnikami na świecie. W tym roku podchodziłem do tych zawodów z marszu prosto po ciężkim obozie wysokogórskim. Było to założenie treningowe. Wiedziałem, że po zgrupowaniu, z wieloma długimi jednostkami tlenowymi, przyda się pobiegać tempem startowym.
Na pierwszy ogień w Norwegii poszedł 7 kilometrowy wybieg na słynne Lysebotn. Tak zwana „droga troli” to nie byle wyzwanie dla mnie jako sprintera. Ogólnie swój wynik tam oceniam zdecydowanie poniżej oczekiwań, choć spotkało mnie po drodze parę przygód, które na pewno miały na to wpływ. Najważniejsze to jednak to, że dotarłem do mety i podjąłem walkę ze swoim organizmem, bólem, zmęczeniem. Taki wybieg to też dla mnie kolejne doświadczenie i nauczka na przyszłość, a przede wszystkim super trening pod kątem pracy nad wytrzymałością. W końcu trasa w Pyeongchang to 1800 metrów, czyli można to określić jako przedłużony sprint. Napewno, więc taki sprawdzian mi się przyda.
Następny dzień to kolejna porcja startów. Najpierw kwalifikacja do mass-startu, a potem wspomniany bieg masowy na 15km. Prolog na 1,4 m to bieg z którego jestem najbardziej zadowolony. Dobre tempo utrzymane do samego końca i ostatecznie 4 miejsce – jest dobrze. W końcu kwalifikacje to element nad którym muszę cały czas pracować, aby zdobywać punkty w Pucharze Świata. Co do samego biegu na 15 km to tu kolejna historia, kolejne doświadczenie i nauczka na przyszłość. Na 3,6,9,12 i 15 okrążeniu mieliśmy lotne premie, chyba finansowe. Pokusiłem się o walkę jedną na okrążeniu nr 6. Od półtora okrążenia do premii nadałem mocne tempo abyśmy mogli dogonić francuskiego uciekiniera, potem jeszcze sprint do linii. Nie udało się i byłem trzeci, albo czwarty, ale czułem, że nieco przesadziłem. Laktat musiał wyjść wysoko i w zasadzie miałem po biegu. Przez kolejne parę kółek walczyłem o utrzymanie się w grupie, a w końcu do mety dojechałem z ponad minutową stratą. Teraz wiem, że premie są kuszące, ale kosztują też masę sił i energii. Jeżeli więc chce się o nie walczyć, trzeba być w dobrej formie.
Ostatni dzień zawodów to sprinty. Miałem to szczęście, że dzięki dobrym FIS-punktom byłem już rozstawiony. W ćwierćfinale pilnowałem swojej taktyki i wygrałem. Półfinał to odwrotność wcześniejszego biegu. Słaby start, a potem cały czas walka o miejsce na finisz, przez co brakło sił na końcówkę. Kolejna lekcja i kolejne doświadczenie. Choć szczerze powiem, że liczyłem na finał i na dużo wyższe miejsce. W sprincie moje ambicje są już większe i chcąc walczyć o lepsze lokaty w Pucharze Świata muszę się jeszcze sporo poprawić. To chyba najważniejsza konkluzja dla mnie. Ruszam więc teraz dalej do Norwegii do Lillehammer, pracować nad tym, aby w startach zimą ta poprawa była widoczna.
Maciek
p.s szczególne podziękowania dla Kuby sztandery, który pomógł w realizacji wyjazdu
Ponieżej tekst Maćka o Blink Festivalu z ubiegłego roku
Aby od razu dodać komentarz zarejestruj/zaloguj się na naszym portalu. Ze względu na problemy z botami komentarze niezalogowanych ukazywać się będą najszybciej jak to możliwe, ale dopiero po akceptacji.
* - pola obowiązkowe